Przez 3 lata mieszkania w Krakowie nie mogłam znaleźć sobie miejsca. To był trudny czas, bo po pierwsze, moi nowi znajomi, to byli znajomi mojego przyszłego męża, po drugie, walczyłam wtedy ze stanami lękowymi, próbowałam się odnaleźć po odejściu z pracy, jednocześnie pisałam magisterkę i organizowałam własny ślub i wesele.
Otworzyłam własną działalność, sklep internetowy, chciałam sama działać na własną rękę, po swojemu, o powrocie na jakikolwiek etat nie było mowy. Po czym stwierdziłam, że ja sama nie do końca lubię pracować. Lubię jak coś się dzieje, jaram się energią, która pojawia się między ludźmi, którym się chce czegoś więcej, niż życia praca-dom. Nigdzie nie znalazłam ani takiej przestrzeni, ani takich ludzi. Może wtedy za słabo szukałam.
Nie każdy musi żyć freelancem, twórczymi projektami i szukaniem nowych doświadczeń. Nie każda mama musi drzemkę dziecka wykorzystywać na pracę i planowanie. Nie każdy musi być na swoim. I ja to szanuję. Jednocześnie czasem czuję się wśród ludzi jak freak nie potrafiąc inaczej funkcjonować, bo przecież czego ja chcę od tego życia?
Przez ponad rok pracowałam w miejscu, które wydawałoby się pracą marzeń. Gdy przeniosłam się do krakowskiego biura, zrozumiałam, że muszę stamtąd uciekać, zanim się wykończę psychicznie. Wiele tej pracy zawdzięczam, między inni to, że wiem jak teraz zorganizować warsztaty fotografii kulinarnej z profesjonalistkami. Ale jednocześnie wyszłam stamtąd z poczuciem, że jestem do niczego, że jestem słabszym ogniwem, które nie podołało wielkim wyzwaniom tego świata. Taką łatkę dostawali ludzie, którzy pożegnali się z tamtym miejscem w atmosferze zgrzytu. Albo ich wyrzucono, bo było i tak.
I powiem Wam, to nie jest fajny stan.
Przez pół swojego życia działałam, organizowałam, zarządzałam. A potem ktoś mi podciął skrzydła. Urodzenie Kaja przez pewien czas spotęgowało to poczucie, że teraz to już koniec. Nie mam w Krakowie osoby, która nadawałby na podobnych falach, może tak to już jest w dorosłym życiu i muszę się pogodzić, przyklasnąć, schować swoje potrzeby do spróchniałej szafy. Może ja rzeczywiście nie mam umiejętności, żeby działać na własną rękę (wiecie, to zwątpienie, czy moje talenty są na tyle wartościowe, by coś z nimi robić).
Tak przecież robi większość ludzi.
Po co to piszę? Bo wczoraj miejsca na warsztaty, które organizuję rozeszły się w …. MINUTĘ. Trąbię o tym od 2 tygodni – organizuję w Krakowie warsztaty fotografii kulinarnej z dwiema profesjonalistkami. Ja organizuję, one prowadzą. Idealnie, prawda? 🙂 Doszłam do wniosku, że skoro ja nie jestem osobą, która takie warsztaty może poprowadzić, nie ma też takich, na które bym chciała sama pójść, to sama je zorganizuję.
Wystarczyło jedno pytanie wysłane do Olimpii Davies, którą obserwuję, i której pracę podziwiam od lat.
– Czy będziesz w najbliższym czasie w Polsce?
I tyle wystarczyło. Jedno pytanie. Oczywiście, bez jej otwartości nic by się nie wydarzyło. Nadal nie wiem jak to się stało, że Olimpia i Karolina zaufały małej blogerce z Krakowa, która stwierdziła, że chce zrobić coś twórczego w realu. Chyba pisząc do niej musiałam być bardzo zmęczona, bo wszystkie moje hamulce się wyłączyły 😀
Wróciłam do korzeni. A jeszcze niedawno nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Bo koniec macierzyńskiego, bo nie mam do czego wracać, bo nie wiem czy chcę mieć własną działalność. I to nie są tylko moje zmagania, tylko setek kobiet! Ja nadal nie wiem co dalej, naprawdę. Ale wiem, że to doświadczenie może wiele zmienić w mojej głowie. Robię to dla siebie, dla mojego poczucia sprawczości, wiary w siebie i przekonania, że sobie ze wszystkim poradzę.
Bo kiedyś je w sobie miałam.
Jeśli jesteś w czarnej dupie i myślisz, że już się nic nie wydarzy, że to już koniec, to się mylisz. Masz swoją supermoc, może uśpioną, ale masz. Może nie wszystko musi wydarzyć się natychmiast. Może nie wszystko wydarzy się tak, jak sobie wymarzysz, ale w końcu się wydarzy.
Był czas kiedy przestałam wierzyć, że kiedykolwiek poczuję twórczy wiatr we włosach. Tak, jakby wszystko było proste, wszystko było na swoim miejscu. I ja też. Minęły 3 lata i w końcu się udało.
Czy było mi łatwo rozpocząć cały proces organizacji warsztatów? Nie! Ba! Był moment, w którym myślałam, że się wcale nie odbędą, bo nasza współpraca zaczęła się od nieporozumienia. Pojawiło się nawet zniechęcenie, bo przecież musiałabym temu projektowi poświęcić bardzo dużo czasu, a po co mam się męczyć. I wtedy się… zmusiłam. Kiedyś bym odpuściła. Wyobraziłam sobie jak będę się czuła, gdy uda nam się osiągnąć cel i po prostu zrobiłam następny mały krok w tym kierunku. Jednocześnie zdając sobie sprawę, że czeka mnie jeszcze wiele takich momentów, kiedy będzie pod górkę. Wszystkie miejsca zajęte w minutę, czaisz? I współpracuję z fajnymi dziewczynami!
Więc (wiem, nie zaczyna się zdania od więc, ale wiesz gdzie to mam) niech ta Twoja czarna d*** żyje swoim życiem, a Ty powoli rób swoje. W swoim tempie. Próbuj, odkrywaj, zmuś się. Każdy jako dziecko miał w sobie odwagę i ciekawość świata. I to dziecko gdzieś tam na pewno jeszcze jest.
Powodzenia!
Magda
Wiesz, po kilku dniach istnego zmęczenia upałami, niewyspana, bólu pleców i głowy, dzisiaj czytając to uśmiechnęłam sie czując ulgę. Wow, chyba tego potrzebowałam.
To całkiem dobra reakcja! Mimo wszystko 🙂
Uwielbiam Cie czytać 🙂
Jej! Larysa, dziękuję! <3
Magda! I jak Cię nie uwielbiać?! Tak wspaniale i prosto z serca piszesz! I to jeszcze prawdę okraszoną żartem. Identyfikuję się z Twoimi słowami. Tak się cieszę z Twojej radości dot. tych warsztatów! I z tego, że aktualnie żadna z nas w czarnej dupie nie jest ? pozdrowienia!