Wszystko zaczęło się od rozczarowania.
Kiedy kwarantanna zamknęła nas w naszym mieszkaniu w Porto, musiałam pogodzić się z tym, że moja wizja naszego pobytu w Portugalii nie ma szans na realizację. Dla mnie to jest zawsze trudne, kiedy upada moja wizja, bo nie jestem typem osoby, która w takiej sytuacji szuka nowych możliwości, tylko widzi przeszkody.
I te przeszkody w mojej głowie wiele już mi w życiu zabrały.
W naszym wyjeździe upatrywałam szansy na odnalezienie większej radości w spędzaniu czasu z moim synem poza domem, na odbudowanie mojego poczucia niezależności w byciu mamą i odzyskaniu pewności, że dam sobie radę i odnajdę się w każdej niekomfortowej sytuacji dla nas obojga. Że będę drogowskazem i ostoją dla mojego syna podczas naszej portugalskiej przygody i będzie sprawiało mi to radość.
Chciałam też mieć więcej czasu na gotowanie z przyjemności, a nie z przymusu, na odkrywanie nowych smaków, próbowanie nowych rzeczy – takie wymarzone wakacje. Miałam odpoczywać i robić to, na co mam ochotę. Chcieliśmy wrócić do normalności po tym czego doświadczyliśmy.
Mieszkanie w obcym kraju, bez znajomości języka, w takcie szukania siebie się po stracie – to miał być dla mnie skok na głęboką wodę, ale wierzyłam, że się odnajdę, że wrócę inna, jakby tylko zmiana zamieszkania miała cokolwiek odmienić.
W przeciągu niecałych dwóch tygodni wszystko wywróciło się do góry nogami.
W Porto było zimno, padało, nasze wychodzenie z mieszkania ograniczało się do wychodzenia do sklepu i na plac w pobliżu, żeby Kajo mógł sobie pobiegać. Nie ma zwiedzania miasta, nie ma wychodzenia na kawę, nie ma długich spacerów, nie ma wypadów nad ocean. W domu gotuję makaron i wszystko to, co tej pory było mi znane, choć pod ręką miałam dostęp do ryb i owoców morza, których nie mam w Polsce na wyciągnięcie ręki.
– A może warto poszukać możliwości w warunkach w jakich się pani znalazła? Usłyszałam na jednej z sesji psychoterapii, na której rozmawiałam o moim rozczarowaniu i poczuciu kolejnej straty.
Pomyślałam sobie – jakich możliwości? Przecież muszę to po prostu przetrwać i nic już tu się dobrego nie wydarzy.
Ale potem coś pękło.
Upiekłam swoją pierwszą w życiu chałkę, która wyrastała w wazie na zupę, bo w mieszkaniu nie było żadnych misek.
Cieszyłam się promieniami słońca, które wpadały do naszej sypialni w popołudniowych godzinach, wygrzewając się na podłodze.
Kupowałam więcej nowych produktów spożywczych, które były dla nas nowością.
Sięgnęłam po aparat, żeby uchwycić naszą codzienność.
Zainstalowałam sobie aplikację do nauki portugalskiego.
Zrobiliśmy naleśniki bez miksera, mieszając wszystkie składniki w… butelce.
Zaczęłam szukać możliwości.
Zaczęłam być tu i teraz.
Więcej piekłam, więc szukałam pomysłów na wypieki bez użycia miksera, bo w nowym mieszkaniu też go nie było, a przywiozłam ze sobą tylko rózgę i szpatułkę. I tak któregoś wieczoru w mojej głowie pojawia się pomysł, w który nie zwątpiłam ani przez chwilę. Podchodzę do M. i mówię – stworzę eBooka z przepisami bez użycia miksera!
I już. Po prostu zaczęłam go robić.
Do tej pory wykorzystywaliśmy w kuchni to, co mamy, nie kupowaliśmy dodatkowych foremek czy sprzętów. Więc dlaczego miałabym kupować coś do stworzenia eBooka?
Przecież mam rózgę i szpatułkę, więc mogę pracować. Mam kilka foremek, choć nie mam żadnej tortownicy, ale na pewno coś wymyślę. Mam tylko jeden talerzyk do stylizacji, ale jest różowy, więc bardzo pasuje do mojej koncepcji – może nie muszę mieć pełnej szafy propsów, żeby zrobić apetyczne zdjęcie?
Do tej pory zawsze uważałam, że czegoś mi brakowało, żeby w pełni rozwinąć skrzydła – a to nie mam wystarczającej wiedzy o pieczeniu, nie mam wystarczającej liczby followersów na Instagramie, nie piszę wystarczająco często tekstów na bloga, nie mam kilku obiektywów do mojej lustrzanki, nie mam ładnego mieszkania, żeby w nim robić zdjęcia, nie pracuję po nocach na swój sukces, nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie… Lista nie miała końca. Ile z nas tak ma!
Widziałam przeszkody, nie możliwości.
Nie przyjechałam tu pracować, myśleć o swojej działalności, którą miałam już zawieszać i iść
na wychowawczy, bo stwierdziłam, że to nie ma sensu.
Przyjechałam tu, by odnaleźć siebie na nowo.
By odkurzyć siebie.
No i stało się, odkurzam siebie – swoje marzenia, potrzeby, zepchnięte uczucia.
Dlaczego używam sformułowania „odkurzyć”? Bo to trochę tak jak w scenie z filmu, gdzie wchodzi się do nieużywanego od miesięcy domu, gdzie światło ledwie przebija się zza starych zasłon, meble są przykryte zniszczonym materiałem, a kurz unosi się wszędzie. A potem główny bohater przemienia to miejsce z powrotem w pełen radości i światła dom, w którym mogą mieszkać inni. Tak się właśnie czuję.
Z rozczarowania zrodziło się nowe.
Dlaczego o tym piszę? Bo Bardzo Słodki eBook jest dla mnie tak samo ważny, jak idea, która za nim stoi. Działać tu i teraz, z tym co się ma, nie szukać wiecznie tego, czego się nie ma, nie czekać na pozwolenie innych.
Zacząć z przekonaniem, że to co mam, jest wystarczające, że ja jestem wystarczająca.
Trudne i proste jednocześnie.
Wierzę, że czasem wystarczy zacząć.
Dlatego zapraszam Cię na premierę Bardzo Słodkiego eBooka, w którym znajdziesz proste i kreatywne przepisy bez miksera, wagi i innych sprzętów! W nim jest wszystko co kocham: cukier, gluten i radość z pieczenia. I mam nadzieję, że będzie niósł ze sobą inspirację by zacząć, cokolwiek to miałoby być.
Premiera już 1 czerwca!
Wszelkie informacje związane z eBookiem przekazuję przez Słodki Newsletter, na który możesz zapisać się tu (klik, klik) i przy okazji możesz pobrać za darmo „10 wskazówek, które ułatwią Ci pieczenie”.
Pozdrawiam Cię i dziękuję, że przeczytałaś/eś ten tekst,
Magda
Już nie mogę się doczekać Bardzo Słodkiego!
Ja też! 😀