Miłość?
On wstaje pierwszy. Nie ma naszykowanych kanapek. Czasami obiadu do pracy też mu nie ugotuję. Zdąży posprzątać w kuchni, włożyć naczynia do zmywarki po wczorajszej kolacji i wynieść śmieci. Nigdy nie wyjdzie z domu zanim się nie pożegna. Lubię te poranki, choć jestem nieprzytomna, gdy całuje w policzek na dzień dobry. Najpiękniejszy gest miłości? Naszykowana kawiarka na kuchence, czekająca aż zwlekę się z łóżka, bo on przecież wie, że od kawy zaczynam swój dzień.
***
O jedno słowo za dużo. Zdarza się przecież. Czuję złość, bo nie jest po mojemu. Kiedyś zrobiłabym wszystko, żeby postawić na swoim. Teraz? Zrobię kanapki z serem, herbatę z cytryną i zaniosę mu do pokoju. Przecież jest chory. Nadal zła, ale przecież powiedziałam, że kocham.
***
Kiedy potrafi pracować z domu, byleby być blisko. Bo załamanie nerwowe, bo wszystko nie tak, jak być powinno. Kiedy rozumie, że codzienność może być trudniejsza, niż wszyscy myślą. Kiedy jest, choć może wcale w tym momencie nie ma na to ochoty. Kiedy ogarnia swoim spokojem moją burzę, bo tylko on wie jak to zrobić.
***
Uczę się akceptacji. Zaczęłam, kiedy go poznałam. Bo nie był idealny, nie pasował do moich wyobrażeń. A jednak jestem z tym człowiekiem, mimo jego słabości. A on ze mną, mimo moich. Choć czasem mam ochotę walnąć drzwiami, tupnąć nóżką i obrócić się na pięcie. A przecież to już tak nie działa. Generalnie, w ogóle nie działa. Nic nie zmienia, nie rozwija, nie uczy. Nie polecam.
***
Bajki kończące się happy endem karmiły nas przez lata. Więc marzysz o takiej bajce: najpierw podekscytowanie, trochę przeciwności, zwątpienia, potem jednak wszystko się kończy tak, jak zakładasz, czyli dobrze. Długo i szczęśliwie. To znaczy, że łatwo? Nie będzie łatwo. I dobrze! Stawianie znaku równości między szczęściem, a łatwym życiem kończy się rozczarowaniem i zazwyczaj jest początkiem końca.
Jak twierdził Zygmunt Bauman – myślimy o szczęściu, jako nieprzerwanym ciągu coraz to większych przyjemności. „Don’t think about your life as a collection of gifts (…). Think about your life as a long, long struggle. You resolve one trouble, comes another and the side effects are very often unpleasant.” (więcej tutaj)
Zmiana perspektywy.
Ale przecież zawsze coś wymyślimy. Razem, a to zmienia wszystko.
***
Gdy jestem zła, wie, że najlepszym sposobem jest mnie nakarmić. Pójdzie więc po kremówkę do cukierni obok, kupi frytki (tylko nie te długie i proste, bo to kończy się źle), zabierze na Kazimierz na czeskie ciastko z powidłami. Czasem wie, że lepiej się nie odzywać. Bywa jednak tak, że głupi żart jest dużo bardziej skuteczny. Ma cudowną moc poskramiania kiepskiego nastroju. Poczucie humoru? To lekarstwo, które nie ma niepożądanych skutków ubocznych. On rozumie, że jesteśmy inni. Inaczej przeżywamy, czego innego potrzebujemy. To różnice, które scalają, a nie dzielą. W przeciwieństwie do polityki.
***
Miłość jest umieraniem. Nie romantycznymi kolacjami, zagranicznymi podróżami i bułką z masłem. Kiedy ktoś myśli, że jest inaczej, szybko się rozczaruje. Jeśli kochasz, to zrozumiesz.
Ale w tym umieraniu jest tyle życia, że samemu nie da rady się go udźwignąć. Dlatego ktoś stworzył miłość. Wyjątkową w swojej powszedniości. Taką, do której chce się wracać, o którą chce się dbać, żeby nie zmarzła. Dla której warto wcześniej wstać, pozmywać naczynia, zrobić kawę i pójść po zakupy. Innej miłości nie znajdziesz.
Takie prawdziwe i takie też o nas – bardzo się z tym utożsamiam. Pozdrawiam Cię:)
<3 Dziękuję Olu