Za oknem szaro, żadnego błękitnego nieba, uroczych białych chmurek, ani przebłysków słońca. Na dodatek tak chłodno, że mam ochotę zawinąć się w koc i nigdzie nie wychodzić. Kraków, Warszawa? Nie, Paryż. Marzyłam o krótkich wakacjach od jakiegoś czasu. Męczący smog i depresyjna zima potrafią skutecznie zachęcić do wyjazdu z Polski. Należę do tego typu ludzi, którym ciężko wysiedzieć długo w jednym miejscu. Czasem wystarczy wyjazd za Kraków, żeby zadowolić we mnie podróżniczą bestię. Czasem zaś wystarczy mąż, który pracuje w zagranicznym start upie, żeby dowiedzieć się, że za dwa dni lecicie do Paryża. Co prawda, nie był na mojej liście potencjalnych destynacji, ale jak mogłam nie skorzystać 😉
Przez chwilę bałam się, że nasz wylot może przeistoczyć się w walkę o przetrwanie. Zwłaszcza, że na lotnisku trzeba było być po 5 rano. Mając już pewne doświadczenie w tym temacie, to wszystko mogło skończyć się tak: Mamy tylko gotówkę, trzeba więc podjechać do najbliższego wpłatomatu konkretnego banku w dniu wylotu. Nagle okazuje się, że dany wpłatomat owszem, jest na mapie, ale w realu go nie ma. Wszystkie placówki są zamknięte o tej godzinie, więc jesteśmy zmuszeni wpłacić pieniądze na inne konto. W tym czasie, ja dopakowuję rzeczy, bo przecież dzień wcześniej mi się nie chciało. Kolejny zonk, bo akurat na to konto nie da się wpłacić pieniędzy z normalnego wpłatomatu. Wiesz, że jak tego nie zrobisz, to musisz wziąć ze sobą pokaźną sumę gotówki, a to może skończyć się źle. Dodatkową ciekawostką jest fakt, że nie mamy ze sobą żadnych kurtek, ponieważ zostały w moim rodzinnym mieście. Także przed wylotem trzeba wpaść jeszcze do Decathlonu. Już brzmi, jak plan nie do zrealizowania. Postanawiamy zamówić taksówkę, podjechać kupić kurtki, a potem bezpośrednio do oddziału banku. Zapomniałam Wam wspomnieć, że równocześnie powinniśmy odebrać z Dworca przewodnik, który do nas jechał autobusem, bo rodzice nie zdążyli go nam dać. A my, niestety nie zdążyliśmy go odebrać, więc wrócił z powrotem do Bielska. Kurtki kupiliśmy w przeciągu 5 min, zadzwoniliśmy po taksówkę i pojechaliśmy do najbliższego oddziału banku, gdzie okazało się, że… trwa awaria i wpłacić pieniędzy nie można. Ja już się pogodziłam z tym, że nie polecimy. Awarię usunęli, ale mówią nam, że nie mogą bezpośrednio przewalutować pieniędzy. Dopiero, jak wpłacimy je na to drugie konto i przelejemy na walutowe, dopiero się uda. Także w ostatnim momencie jeszcze M. otwierał komputer i przelewał wpłaconą wreszcie gotówkę. Na lotnisko ledwo zdążyliśmy.
Tak mogło być, ale tym razem tak się nie stało. Wszystko wydarzyło się, gdy w październiku lecieliśmy w podróż poślubną. Wniosek? Nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę. Nie wiem czy się tego kiedykolwiek nauczymy 🙂
Paryż not gluten free
O czym można marzyć w Paryżu? O zobaczeniu Mony Lisy, wjechaniu na szczyt Wieży Eiffla, o wejściu na wzgórze Montmartre? Można. A o chrupiącej, dobrze napowietrzonej bagietce posmarowanej grubo masłem kto pomarzy? Ja oczywiście. Muzea, zabytki? To w drugiej kolejności (o nie, ignorantka). Jeśli ktoś lubi stać pół dnia w kolejce, by przez kolejne pół dnia zobaczyć 1/1000 eksponatów w Louvrze, to droga wolna. Louvre nie ucieknie, a ochota na pieczywo pełne glutenu, owszem. Mówiłam już, że ja do szczęścia dużo nie potrzebuję? No właśnie. Biorąc pod uwagę, że przed wyjazdem przerzuciłam się na pieczywo bez pszenicy, z zewsząd atakujące mnie długie bagietki były zaiste kuszące. Ja się długo nie opieram Moi Drodzy.
Spodziewałam się słońca, a przynajmniej tego, że będzie cieplej niż w naszej pięknej ojczyźnie, ale cieplej nie było. Wręcz odwrotnie. Żałowałam, że nie postawiłam na outfit ludka Michellin, przynajmniej nie szczękałabym zębami. Łudziłam się, że może w naszym mieszkanku zaznamy odrobinę ciepła, ale nasz cudowny, znajomy Francuz postanowił przewietrzyć całe mieszkanie, pozostawiając otwarte okno na cały dzień. Czy spanie w bieliźnie termoaktywnej wystarczająco oddaje ten obraz nędzy i rozpaczy? No właśnie. A propos mieszkania, to pierwszy stereotyp się potwierdza – Francuzi potrafią egzystować w czymś na kształt komórki, czy to grzyb na ścianie, czy kuchnia o wielkości 1,5×1,5, to nieistotne. Najważniejszy jest fakt, że jest to paryska kamienica. To potwierdzone info z pierwszej ręki, choć my mieliśmy całkiem niezłe warunki – grzyba nie widziałam, ale piekarnika w kuchni nie było ( w sumie mało co tam było)! Co więcej, nie wzięłam rękawiczek. W centrum handlowym też nigdzie ich nie uświadczyłam, co pozwala mi sugerować, że być może Paryżanki nie znają takiej części garderoby (bo po co komu szpecące pięciopalcowe rękawiczki, kiedy można pokazać swoje zadbane dłonie).
Czy można pokochać ten przereklamowany, brudny, niebezpieczny Paryż? Nie wiem, czy jest coś fascynującego w wybrukowanych uliczkach, malowniczych kamienicach, które widywałeś wcześniej tylko w filmach, świeżych produktach, o których w Polsce można pomarzyć, czy w muzeach, które przechowują najpiękniejsze dzieła tego świata? No właśnie. Czy jest niebezpiecznie? Zginąć równie dobrze mogę w Krakowie potrącona przez szalonego maszynistę tramwaju. Ale jasne, bałam się. Rozglądałam się cały czas, czy przypadkiem nie zaatakuje mnie dżihadysta z wybałuszonymi oczami i maczetą w ręku. Trochę to smutne, że w XXI wieku, w samym sercu Europy myślimy o takich rzeczach, zamiast skupiać się w pełni na urokach tego miasta. Mimo wszystko, w centrum Paryża nie było czuć żadnego strachu, jakby tu się nigdy nic nie wydarzyło. Mimo mocnego chłodu, ludzie siedzieli na zewnątrz kawiarni, przy tych charakterystycznych paryskich stolikach. Pili wino, palili papierosy, śmiali się, smarowali masłem swoje jeszcze ciepłe croissanty. Coś Wam to przypomina? Pewnie, że Włochy! Tylko trochę bardziej zimne, bardziej powściągliwe i eleganckie… i z gorszą kawą. Ale można Francuzom to wybaczyć. Zakładam jednak, że i tak mają to w nosie, skoro mają u siebie tysiące innych rzeczy, którymi mogą się pochwalić.
Pierwsze trzy dni miałam praktycznie dla siebie. Po przylocie poszliśmy tylko na lunch z Francuzami do… japońskiej restauracji, zanieśliśmy bagaże do naszego wyziębionego mieszkania i dalej mogłam eksplorować miasto samotnie. W sumie nie do końca samotnie, bo jak się okazuje, nawet w Paryżu można spotkać kogoś znajomego, co ciekawe, z twojego rodzinnego miasta. Takie spotkania mogą się skończyć kolacją w… koreańskiej knajpie, butelką białego wina i kilkoma łzami, których się nie spodziewasz. Uwielbiam takie zaskoczenia! I kolejny stereotyp się potwierdził – jeśli nie znasz francuskiego, to narażasz się na złośliwości, wywracanie oczami i dziwne miny obsługi. Z podziwem obserwowałam, jak P. dobrze mówi po francusku po kilku miesiącach mieszkania w Paryżu. Ale gdy już poprosiła o hasło do WI-FI, przestało być miło (w końcu to nie jest francuskie słowo). Wesoła wróciłam więc do mieszkania spać we wspomnianej już bieliźnie termoaktywnej.
Paryż dla ubogich
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek w Krakowie cieszyła się aż tak z kupna bagietki i kawałka sera. No i masła, bo bez niego nie ma nic. Czy tyle wystarczy, by się najeść? To aż nadto! Jeszcze jak widzisz wybór serów w zwykłym markecie, to robisz wielkie oczy. Czy to nie dziwne, ze dla nich to normalne, a dla nas abstrakcja? Że musimy zaopatrywać się w jakichś super-mega-ekstra delikatesach, żeby sobie na to pozwolić (no dobra, czasem są też w Tesco i Carrefourze). Jednakowoż, nie jest to nasza codzienność. Czasem próbujemy sobie ją z M. odtworzyć, kupując pulchną bagietkę (?) w Piotrze i Pawle (bo blisko) i jakiś ser i czujemy, jakbyśmy byli na wakacjach. Można? Można. Ale to nie to samo!
Kocham francuski gluten! Francuską miłość, kulturę i szacunek do jedzenia. Mogłabym żywić się ich bagietkami, croissantami i bułeczkami z czekoladą całymi dniami. Dupa rośnie? Nie od dzisiaj, więc czemu mam się dodatkowo przejmować. Ale za to oszczędzić można! Jakby ktoś chciał odżywiać się w Paryżu low-budget’owo, to polecam z całego serca. Podziękujecie mi później.
Paryż na własnych nogach
Podobno najlepiej zwiedzać Paryż na piechotę. Tak też uczyniliśmy, gdy zostały nam ostatnie 2 dni, i nie powiem, żeby mi nogi nie wchodziły w tyłek. W sumie nasze sobotnie zwiedzanie ograniczyło się do dojścia do wieży Eiffla i pójścia na najlepszy falafel w mieście, który okazał się być zamknięty. Wszystko w naszym stylu. Ledwo się tam doczłapałam, poza tym odczuwałam lekkie niedospanie, ponieważ w nocy nasi sąsiedzi postanowili zrobić imprezę. W przeciwieństwie do bolońskich doświadczeń, nie miałam ochoty ich udusić własnymi rękami, a wręcz przeciwnie – nad ranem podrygiwałam do puszczanych przez nich francuskich hitów (jak brzmi Celine Dion nad ranem, wiemy tylko my). Skończyli o 7 nad ranem. Kto tak jeszcze imprezuje?
Wracając do wątku – spacerowanie po Paryżu potwierdziło kolejny stereotyp – wszyscy Francuzi naprawdę są dobrze ubrani. Począwszy od młodych siks, do staruszka z laską w ręku. Cieszę się, że to jeszcze nie było lato i nie można było zobaczyć turystów w sandałach i białych skarpetkach. Uffff… I powiem Wam, że spacerowanie bez przewodnika w ręku jest cudowne. Nadrobię zaległości przy najbliższej okazji, obiecuję.
Czy jest coś, co mogę Wam doradzić? Nie bardzo, w końcu byłam tu pierwszy raz. Nie zdążyłam Wam opisać, jak smakują gofry belgijskie z samego rana, jak wyglądały małe sklepiki przy naszym mieszkaniu, pełne serów, owoców morza i wędlin. Nie wspomniałam, jak bardzo przydaje się Internet i Google Translate, kiedy chcesz dowiedzieć się co jest w menu. Nie opowiedziałam też, że nie warto o 5 nad ranem wybierać się metrem, bo to grozi zawałem serca. Jedyne co mogę Wam doradzić, to, że jak już wjeżdżasz na Wieżę Eiffla, to wjedź na samą górę. Jak wybierasz się do francuskiej knajpy, to wybierz dobrą i czekaj na stolik, nawet, jeśli jest tam tłum ludzi. A jak kupujesz makaroniki, to tylko u Pierra Herme (no dobra, jest jeszcze Ladurée). 😉
Paryż, brzmi pięknie. Po takim tekście aż chce się wsiąść w samolot i lecieć 🙂
Piekne zdjecia! Ahh po tym wpisie aż samej zachciało mi się znów zawitać do Paryża… dziękuję za inspiracje 🙂
Larysa, dopiero teraz przeczytałam Twój komentarz 🙁 Paryż jest przepiękny. Może nie aż tak bezpieczny, ale przy najmniej raz w życiu trzeba zobaczyć 🙂
@Weronika To kiedy wyruszasz? 🙂 My za jakiś miesiąc znowu się pojawimy we Francji 😉