To może pobawimy się w dom? | Wracam po porodzie!

– Pobawimy się w dom? Ledwo padało to pytanie, a z szafy już wyciągałam moją jedyną lalkę, która ciągle robiła za noworodka, więc była łysa, a na dodatek wypadały jej rzęsy, więc nie można było jej nazwać uroczą laleczką. Miała nawet swoje nosidło, które dziś uchodziło by za kosz Mojżesza, w którym wszędzie ją zabierałam. Za dom robiła konstrukcja z porozkładanych po całym pokoju krzeseł, koców i ręczników. Taki mikro kosmos małej dziewczynki, która wtedy głównie marzyła o tym, że będzie miała kiedyś przystojnego męża, dzieci i dom. Dom, w którym wszystko będzie na swoim miejscu.

Podobno mamy wpisaną w genach potrzebę bycia matką. Całe nasze ciało jest do tego cudownie stworzone. Obserwujemy, czujemy, wsłuchujemy się w to pragnienie, które ostatecznie nie wiadomo czy jest naszym, czy może tych, którzy mówią nam jak trzeba żyć. Potrzeba trochę czasu, żeby je zrozumieć i oswoić, bo czasem staje się nam bardzo obce, jak ktoś, kto był blisko i zdecydował, że chce odejść.

Jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że rodzina i rodzicielstwo są czymś tak bardzo naturalnym, że wszystko zadzieje się samo. Skończę szkołę, poznam tego, który miał być mi przeznaczony na całe życie, weźmiemy ślub i te dzieci w końcu się pojawią, bo przecież taki jest porządek tego świata. Cudowna jest wiara małego dziecka. 

Na rozczarowanie chyba nigdy nie można być gotowym. Każde kolejne boli już trochę mniej, ale przez nie stajesz się gorzki, mało przyjemny w dotyku, cichy. Przysypujesz popiołem swoje pragnienia tak, żeby nikt nie widział. Na twarzy cały czas masz przyklejony uśmiech nr 6, bo po co inni mają o tobie wiedzieć zbyt dużo? Nie ryzykujesz kolejnego rozczarowania.

Przez długi czas nie chciałam być żoną, a co dopiero matką. Wierzyłam mojemu wewnętrznemu krytykowi, że to nie może się udać. Od rana do wieczora karmiłam się kłamstwem, że jestem za trudna. Zbyt skupiona na sobie. Zbyt wymagająca. Za bardzo zamknięta. Niedojrzała. Niegotowa na kompromisy. Taka moja codzienna perspektywa, która ostatecznie stała się polem walki. Niektóre słyszałam od innych, część sama sobie narzuciłam. Jak nie wiesz kim jesteś, można się tobą bawić jak plasteliną. Byłam więc takim Plastusiem, który czasami miał zrywy by stać się kimś więcej.

Wiecie co jest najpiękniejsze i najtrudniejsze zarazem? Nic nie jest stałe. Nic nie jest na zawsze.  I tak, jak doświadczam tego, że jestem powołana do małżeństwa, tak odkrywam, że macierzyństwo może być moją drogą. Drogą, której kilka lat temu nie chciałam, nie czułam, nie ogarniałam. I teraz, nosząc pod sercem Kaja, wiem, że to nie koniec, że jest czas na wzrastanie, dojrzewanie do bycia dla kogoś wszystkim.

Mogłam na początku czuć przerażenie, bo przecież nigdy nie byłam w ciąży. Mogłam mieć wątpliwości, czy to jest na pewno dobry czas (czy istnieje w ogóle coś takiego?). Mogłam zacząć cieszyć się na swój sposób, w swoim tempie, bo nikt inny nie będzie przeżywał tego tak samo. Wszystko co czuję jest dobre i normalne. I boję się mniej. Lęk ustępuje miejsca ciekawości i ekscytacji. Zbliżający się poród staje się dla mnie okazją do bycia bliżej z samą sobą i swoimi potrzebami. Nie chcę przegapić tego momentu. Nie chcę go zmarnować i poświęcać czasu tylko na zastanawianie się, który kolor śpiochów mam kupić. Nie chcę wejść z marszu na porodówkę i zwyczajnie „fizycznie” urodzić.

Dlatego znikam do czasu porodu. Do tej pory bardzo dużo miejsca w mojej głowie zajmowały myśli, co powinnam jeszcze zrobić zawodowo, w co warto zainwestować swój czas, jak sprawić, żeby bloga czytało więcej osób. Jak wiecie, już raz miałam przesyt tym internetowym światem. Ciągle szukam w nim swojego miejsca. Presja, którą sama sobie narzucam bywa wykańczająca. Dlatego to jest czas, żeby przestać myśleć, że to co robię świadczy o mojej wartości. Narodziny Kaja zmuszają mnie niejako, żebym się poddała, odpoczęła i skupiła się na tym, co naprawdę ważne. Jestem po prostu zmęczona, a już kilka kilogramów temu przestałam być powabną rusałką, co nie ułatwia mi codziennego funkcjonowania 😉

Nie wiem czy w sieci pojawi się wizerunek naszego Syna. Ekshibicjonizm instagramowo-fejsbukowo-blogowy trochę mnie przeraża. Chcemy mieć swoje granice, będziemy się ich uczyć na bieżąco. Ale kto jak nie mama zrobi mu najpiękniejsze zdjęcia? 😀 A może nie będzie innej możliwości kontaktu z Wami, jak tylko z Kajem przy piersi? Who knows! Pamiętajcie o nas w tym czasie i czekajcie na wieści. Wasza modlitwa na pewno będzie nam potrzebna 🙂 W końcu będę rodzić człowieka!!! I zamierzam to przeżyć 😀

M. mówi, że w życiu trzeba być jak słonecznik – nieustannie patrzeć ku słońcu. I taki jest mój plan na ten najbliższy czas. Dziękuję, że jesteście z nami. Wrócimy w powiększonym składzie, bo fajnych Rączek nigdy za wiele! 

Magda

 

2 Comments

  1. Madziu! Super wpis 😉
    Lubię jak piszesz i z niecierpliwością czekam na Twój (Wasz) powrót!
    Buziaki!

Dodaj komentarz