Codziennie czekały na mnie kanapki zrobione przez M. – najczęściej z Edamem Ryckim z pobliskiej Biedronki i suchą krakowską. Kolację podawali nam o 17, więc nie tak trudno było usłyszeć burczenie w brzuchu. Potem szłam zaparzyć sobie Earl Greya w termosie. Czasem sama, czasem zabierałam go ze sobą na przejażdżkę do oddziałowej kuchni – śmiesznie mu wtedy podskakiwała główka w tym małym wózeczku. Herbata koniecznie z 1,5 łyżki trzcinowego cukru, nie za dużo, taki niedosyt słodyczy był w sam raz. Teraz już mogło dziać się wszystko, byłam przygotowana. Budziłam się co 2 godziny, żeby go nakarmić, choć kręciło mi się w głowie i za każdym razem chciałam wyłączyć budzik i z powrotem zasnąć – przecież kiedyś nic by się nie stało. Mówili, że dziecko niedokarmione, że cukier mu spadł, u mnie kiepsko z laktacją, a jak nie przybierze, to nie wyjdziemy. Zestresowana notowałam więc kiedy jadł i jak długo zechciał być przy mojej piersi. Zaciskałam zęby gdy chwytał mnie za sutek, po chwili dało się jednak wytrzymać. Przecież nie wiedział, że mnie bolało. Przewijałam go przy stłumionym świetle latarki w telefonie, próbując się nie rozpaść na milion kawałków gdy tak przeraźliwie płakał. Mówiłam mu wtedy do ucha, że jestem obok i nie musi się niczego bać. Też chciałam się przestać bać, choć na chwilę. Z czasem się przyzwyczaiłam, że podobnie jak ja, po prostu nie lubi zimna. Teraz mogłam spokojnie usiąść. Ból nieprzespanej nocy i tęsknoty za swoim łóżkiem koił widok na Kraków z 8-go piętra. Lubiłam szczególnie te oświetlone kominy na Hucie. I herbatę z termosu, którą nalewałam sobie co chwilę do nakrętki jedną ręką, bo drugą przytrzymywałam jego prawie 3,5 kilogramowe ciałko. Po naszym nocnym rytuale kładłam go z powrotem obok siebie i tak zasypialiśmy na kolejne dwie godziny. Nie potrafiłam go zostawić w tym plastikowym wózeczku – nikt przecież nie lubi samotności, zwłaszcza, że przed chwilą opuścił swój bezpieczny dom, który znał przez tyle miesięcy. Próbowałam jakoś ułożyć nam ten świat zamknięty w ścianach szpitalnego, PRL-owskiego budynku, ucząc się tej niespotykanej dotąd miłości. Utkałam naszej dwójce dom z tego co miałam pod ręką, mamy podobno potrafią wyczarować coś z niczego. A w domu, przy mojej nocnej szafce, jeszcze długo potem czekał na mnie gorący Earl Grey w termosie. Tak to się właśnie zaczęło.
Wonder Mother w brudnych legginsach
Chodzę po domu w mojej szarej, rozmemłanej koszulce z wizerunkiem Wonder Woman, na którą Kajetan zdążył dziś już zwrócić mleko trzy razy. Na nogach mam czarne legginsy – całe w mące, bo udało mi się coś upiec, gdy pierworodny miał drzemkę. Nie pamiętam już czy umyłam zęby, bardzo prawdopodobne, że nie. Nie wyszłam sama z domu od kilku dni, choć tak bardzo bym chciała. Udaje mi się jeszcze usiąść na chwilę na kanapie i dopić kawę – to jedna z moich niewielu przyjemności w ciągu dnia, ale nigdy z niej nie rezygnuję. Nie zawsze czuję się Wonder Woman, a raczej Wonder Mother. Czuję się różnie.
Ten tekst miał wyglądać zupełnie inaczej. A ponieważ piszę go na przestrzeni kilkunastu tygodni, razem z moim podejściem, zmienia się jego treść (czyli dość dynamicznie, jak widać). Gdybym napisała go dwa miesiące temu, byłoby tu dużo goryczy. Zmęczenie, rozdrażnienie, lęk, złość na siebie samą, które mi wtedy towarzyszyły bardzo mocno by tu wybrzmiały. Było mi wtedy bardzo ciężko pomimo euforii, którą odczuwałam w pierwszym miesiącu bycia we trójkę – niepoukładane myśli i emocje nie pomagają w byciu całą dla tego małego człowieka. Na szczęście, w macierzyństwie doświadczam dwóch rzeczy, które mnie budują codziennie na nowo – to AKCEPTACJA i przeświadczenie, że WSZYSTKO KIEDYŚ MINIE (te fajne momenty niestety też). Ale po kolei.
Jeden uśmiech nie wynagradza wszystkiego
Czasem nie znoszę być mamą i zakładam, że to uczucie jeszcze powróci. Nie znoszę tej potwornej bezsilności, gdy Kajo płacze tak, że nie można było go uspokoić. Jest to dla mnie ogromnie trudne, żeby poradzić sobie z jego i moimi emocjami w tej samej chwili. Nie mogłam znieść tych momentów, gdy karmienie piersią przestało być naszym upragnionym czasem we dwójkę, a stawało się walką o każdą kroplę mleka. Gdy musiałam być na wyłączność, a chciałam uciec. Gdy już nie miałam siły go usypiać, bo wolał jednak gdy tata to robił. A gdy do tego dochodziła kolejna nieprzespana noc i zero czasu dla siebie, wkurzałam się na niego i jeszcze bardziej na siebie, bo jak mogę się złościć na dziecko. Nie, nie oczekiwałam od dziecka przespanych nocy, uroczego bezzębnego uśmiechu 24/h i bycia w ciszy kiedy akurat ja tego potrzebuję. Nie, ja nie nastawiałam się na insta macierzyństwo z kawką w ręku na tle białego marmuru w kuchni (którego notabene nie mam). Wiedziałam, że będzie trudno. Ale wiedzieć, a tego doświadczać na własnej skórze każdego dnia, to zupełnie inna bajka.
Stawanie się mamą jest piękne i bolesne jednocześnie. Nie doświadczysz większej zmiany w życiu, naprawdę. Już za mną szok jakiego doznałam po zderzeniu się rzeczywistością jaką jest bycie rodzicem. Nie oszukujmy się, nie będzie już tak samo. Po prostu nie i już 🙂 I tu zaczynają się dwie ważne rzeczy: oswajanie i akceptacja. I nie trwa to kilku dni ani tygodni. Być może będzie trwało przez całe życie, choć przy kolejnym dziecku na pewno jest już dużo łatwiej (Drogie Mamy więcej niż jednego dziecka, wypowiedzcie się). Może są mamy, dla których wejście w macierzyństwo odbyło się bez szkód i ofiar w ludziach, a może po prostu głośno nie mówiły, że było im trudno, bo nie wypada. Nie słyszałyście przecież, że jeden uśmiech dziecka wynagradza wszystko?! Nie wynagradza. Chociaż ja nie chcę, żeby mój syn mi cokolwiek wynagradzał. A jeszcze jak dziecko jest zdrowe, masz dach nad głową i co włożyć do garnka, to musisz być wdzięczna i szczęśliwa. I jestem! Ale oswajanie się z macierzyństwem wiąże się z taką ambiwalencją uczuć, że możesz być szczęśliwa, ale za chwilę chcesz swoje dziecko wyrzucić przez okno. Albo wystrzelić w kosmos, co kto woli.
Płakałam. I to nie raz, czy dwa. Bałam się zostać z moim dzieckiem sama, bo nie wiedziałam czy zaraz nie dostanie ataku histerii, a ja nie będę potrafiła sobie z nim poradzić. Były dni, kiedy ryczałam razem z nim, próbując go uspokoić. Mój mąż pracował przez pierwsze miesiące w domu, bo Kajo potrzebował opieki dwójki rodziców. I tak, czasem zastanawiałam się po co mi to wszystko. I wiem, że mam prawo do takich emocji, które być może powszechnie są niemile widziane. Bo każda z nas przeżywa macierzyństwo po swojemu. Myślę, że zwłaszcza dla kobiet, które nie potrafią usiedzieć w miejscu, cenią swoją niezależność, lubią robić wiele rzeczy naraz, jest to ogromny przeskok. Od kiedy stajesz się mamą, stajesz się w pełni dla kogoś, na 100%. Już nie twoje potrzeby są najważniejsze (choć też są bardzo ważne i ciągle trzeba dbać o swoją psychikę, serio). Nie zrzucisz na nikogo odpowiedzialności za swoje dziecko, nie wyjdziesz z domu wtedy gdy masz na to ochotę, gdy twoje dziecko jest chore i płacze. Nie masz magicznej różdżki, która w jednej chwili zmieni zły humor twojego bobasa, bo ty sama masz ochotę położyć się i odpocząć. No nie ma takiej opcji! Czasem mam wrażenie, że ktoś mnie wsadził do takiego kołowrotka dla gryzoni i ja już z niego nigdy nie wyjdę. Ale ostatecznie to tylko wrażenie.
Będzie lepiej
Jest nam razem coraz lepiej – znamy się już trochę, komunikujemy się w tylko nam znanym języku, chichramy się leżąc we dwójkę w łóżku, mama i syn – to zupełnie inny obrazek niż kilkanaście tygodni temu. Już się nie frustruję, gdy nie uda mi się napisać kilku kolejnych linijek tekstu, gdy Kajo śpi. Najwyżej napiszę to kiedy indziej. Albo wcale. Nie robię wielkich planów, ale jednocześnie staram się wykorzystywać czas, który jest mi dany. Jasne, czasem wracam myślami do tego stanu zanim pojawiła się nasza Buba – ile miałam czasu, braku ograniczeń, możliwości działania. Ale już nie biczuję się (albo biczuję się mniej), że teraz musi wszystko tak samo wyglądać. Z dzieckiem się da, naprawdę, ale da się inaczej 🙂 I to musi być proces, żeby to przyjąć i ja cały czas w nim jestem. Wraz z narodzeniem się Kajka, nie przestawiłam się automatycznie na macierzyństwo i wszystko co ze sobą niesie, ja cały czas się uczę być mamą po swojemu. Każde kolejne doświadczenie uczy naszą trójkę, że razem budujemy coś na nowo. Uczymy się siebie, swoich słabości, badamy gdzie są nasze granice. Czasem kończy się to śmiechem w niedzielne poranki (które uwielbiam), czasem kłótnią, kiedy oboje mocno zmęczeni potrzebujemy równowagi w zaspokojeniu naszych potrzeb.
Już nie uciekam z sypialni, kiedy M. kąpie Kaja, byle tylko mieć chwilę dla siebie – częściej zostaję z nimi. Mam duuuużo więcej cierpliwości (do siebie również), gdy ma gorszy dzień, choć nadal w nieprzespane noce staję się wredną zołzą i zionę ogniem. Jak jest źle, to wiem, że za chwilę będzie dobrze – banalne, ale tak właśnie wygląda życie z dzieckiem. I za każdym razem jak wątpię w siebie i moje bycie mamą, gdy mam ochotę kląć i wyskoczyć przez okno, to mnie ratuje. Będzie lepiej Droga Mamo.
Usypiam go po raz kolejny, bo skubaniec dziś stawia opór. Leży przyklejony do piersi i mimo zamkniętych oczu, nie przestaje ssać – mógłby tak godzinami, co czasem bywa męczące, umówmy się. Jedną ręką trzyma mnie za bluzkę, drugą za mój palec – i tak sobie jesteśmy we dwójkę. Lubię takie chwile wytchnienia podczas naszej tygodniowej walki o przetrwanie. W głowie mam już listę rzeczy, które trzeba ogarnąć w domu, jak tylko zaśnie. Bo to zawsze jest wyzwanie. Ktoś powinien kiedyś stworzyć taką dyscyplinę olimpijską – ile jesteś w stanie zrobić podczas drzemki twojego dziecka. Jeszcze nie jestem mistrzem, ale doświadczone mamy na pewno 😉 Gdy nie zaprzątam swoich myśli obowiązkami, wracam często do dnia porodu. Sklejam te wszystkie obrazki ze sobą, by nic mi nie umknęło. Pamiętam jak położono mi go pierwszy raz na brzuchu takiego brudnego, lekko wystraszonego… Jak pierwszy raz trochę nieporadnie szukał piersi. I jak na drugi dzień mogliśmy go dopiero zobaczyć, bo przez całą noc musiał być naświetlany. Nigdy nie zapomnę widoku tego małego skrzata zawiniętego w szpitalny, pstrokaty rożek i jego ciemnych, rozbieganych oczu. Płakałam wtedy ze szczęścia.
Jestem mamą. I chyba to do mnie jeszcze nie dociera, że w naszej sypialni śpi sobie mały chłopiec, dla którego jestem wszystkim. Choć jestem nerwowa, niecierpliwa i czasem mam ochotę uciec na drugi koniec Polski. On właśnie taką mnie kocha. Bezwarunkowo.
Mimo tych wszystkich trudności, ja wiem, że macierzyństwo to będzie najpiękniejsza przygoda w moim życiu. Pełna trosk, potknięć na tej wyboistej drodze, niepoukładanych myśli, rozterek, ale nadal moja i nieprzewidywalna. Z Kajetanem nie zrobię już wielu rzeczy, które mogłabym zrobić wcześniej, część z nich będzie mnie kosztować więcej wysiłku, ale jest też masa rzeczy, których bez dziecka nigdy bym nie zrobiła! Na pewno bez niego bym tak nie kochała, jak kocham teraz.
Pisanie tego tekstu było dla mnie bardzo trudne. Na przestrzeni dwóch miesięcy pojawiały się tu i znikały różne słowa. Między kryzysem a wychodzeniem na prostą. Między uczeniem się swoich emocji i Kajetana a frustracją. Między totalnym zakochaniem a niechęcią. Tak właśnie postrzegam bycie mamą – jako godzenie w sobie tak wielu sprzecznych ze sobą momentów, uczuć, potrzeb. I nadal daję radę!
Będzie mi bardzo miło, jeśli przy tak ważnym dla mnie tekście zostawisz tu swój ślad.
Pozdrawiam Cię Mamo i Niemamo.
Jakbym czytała o sobie i o tym co przeszłysmy z małą M, po 10 msc jest i co raz lepiej ?
Czyli jest nadzieja! Cały czas się tego trzymam jak jest źle 🙂
Dziękuję, tylko tyle i aż tyle
Zuza, ślę uściski!
Podziwiam za odwagę, tekst jakże prawdziwy!
Chcę Ci podziękować, że tak szczerze (a jednocześnie pięknie!) piszesz o macierzyństwie a Twoja mamowa strona instagrama nie jest cukierkowa i podkoloryzowana, a jednocześnie pełna uszczypliwości, jak to często można spotkać wśród mam.
Powodzenia w macierzyństwie, mimo wszystko jest naprawdę piękne 🙂
Dziękuję! A wiesz, ja nie jestem idealna 😀 cZasem mam ochotę być uszczypliwa, ale gryzę się w język 😀
Dziękuję Ci za ten tekst. Jestem mama 5-miesięcznej córeczki i tak doskonale czuje i rozumiem każde słowo, które tu napisałas. Mała ma właśnie drzemkę, ja korzystając z chwili czytam ten tekst i płaczę. Ze wzruszenia, ze szczęścia, z rozczulenia i wszystkich innych emocji, które poruszyłaś. I czuję wdzięczność za tę super moc, że jak by nie było, ostatecznie i tak my – Mamy dajemy radę. A potem jest tylko piękniej. Pozdrawiam serdecznie ❤
Zuza! Bardzo mnie ruszył Twój komentarz! Ja bardzo długo myślałam, że tylko ja tak to przeżywam… Mam nadzieję, że my mamy będziemy potrafiły trzymać się razem. Mimo wszystko! I tak, mamy super moc. I nigdy nie powinnyśmy w to wątpić. Ściskam!
Jejku… jestem mamą od pół roku i czuję, że szczerze mogę podpisać się pod każdym słowem tego tekstu. Dzięki wielkie za te słowa, bo teraz wiem, że nie ja jedna tak mam. Pozdrowienia dla całej Waszej trójki 🙂
Cześć Natalia! Jak widać, jest tu nas całkiem sporo 🙂 to chyba całkiem pocieszające. Dziękujemy!
Hej, przeczytałam tekst kilka razy, też jestem mamą od kilku miesięcy i doskonale rozumiem te wszystkie skrajne emocje. Może istnieją kobiety które nie czuły zarazem miłości i niechęci, nie watpiły w swoje macierzyńskie umiejętności…. ja do nich nie należę 😉 codziennie uczę się bycia mamą i chociaż jest coraz więcej pieknych momentów to dalej cholernie ciężka,całodobowa praca 😛 Pozdrawiam!
Pewnie takie istnieją 🙂 Albo się nie przyznają, że tak miały. Tak, to praca non stop, czasem to przytłacza, ale potem znowu jest lepiej. I tak ciągle!
Cześć ^^ Nie jestem mamą, mam nadzieję, że będę. Dziękuję za ten tekst. Po prostu ♡
Cześć Aniu! Cieszę się, że się tu pojawiłaś i możesz trochę poczytać o tym mamowaniu 🙂
Wzruszyłam się, są tu wszystkie moje myśli :),
Jest nas więcej! 🙂
Prawda! W pewnych momentach na prawdę miałam wrażenie, że piszesz o mnie, tzn. o mnie i o Leosiu! ☺️
To czujesz o co chodzi 🙂
Magda pięknie to napisałaś !
Macierzyństwo nie jest cukierkowe, choć myślę, że wiele mam je próbuje tak „reklamować”, bo to jest też dla nich sposób „terapii” 🙂 te posty, zdjęcia itd to taka pozytywna strona, tych małych dramatów, które przeżywamy w domach, często same, bo faceci choć próbują to tego nie są w stanie zrozumieć, bo nie są matkami. W wielu aspektach się z Tobą zgodzę i dobrze, że napisałaś ten tekst ! Wielu mamom się przyda i będzie taką instagramową czekoladą z piankami ☺
Czeka nas wiele trudnych, ale i pięknych chwil, ze wszystkimi sobie poradzimy bo każda z nas jest NAJLEPSZĄ MAMĄ dla swojego dziecka ! Ściskam !
Asiu, bardzo trafnie to ujęłaś – myślę, że to są właśnie często dramaty przeżywane samotnie… I tak, mężczyzna tego nie zrozumie, nawet jakby chciał. I mimo wszystko, nie mogę się doczekać tego, co jeszcze czeka mnie w tej szalonej przygodzie zwanej macierzyństwem. Uściski dla Was!
Kurcze,strasznie super,że o tym piszesz,dziękuję Ci za to! O tym,że jest to po prostu kawał ciężkiej pracy,że czasem wymiękasz,że czasem Cię to przerasta.
Bo my w głowach mamy tak,że musimy sobie ze wszystkim dawać rade i wszystko ogarniać od zaraz..a rzeczywistość jest zupełnie inna..
Dziękuję Ci za Twoją autentyczność i za to,że dzięki takim tekstom-samej prawdzie,pozwalasz innym myśleć,ze nawet ze swoją nieporadnością,cieżkim przyjmowaniem tego co sie dzieje wokół można też być kimś kto potrafi kochać,tak na 100%%.
Strasznie lubię Twoje „kawa na ławe” bez owijania w bawełne;)
Wszystkiego dobrego,pozdrawiam;)
Aniu, dziękuję! Ale mi zrobiłaś dobrze swoim komentarzem 😀 Ja zupełnie nie wiem skąd to przekonanie w nas, że musimy być silne i ogarniać za wszelką cenę. Czasem się zastanawiam czy to nie strach przed oceną… innych matek. A kawę na ławę uwielbiam stawiać od zawsze :*
Najgorsze były dwa pierwsze miesiące. Ból po cesarskim cięciu… Ból nawału mleka … Zapalenia piersi… karmienia na kapturkach…puste, nie urzadzone mieszkanie… Mąż pracujący bardzo długo… kolka… Co chwilę patrzyłam na zegarek sprawdzając za ile wróci mąż…Zima, smog nie wychodziłam wcale domu przez 1.5 miesiaca bo nawet nie miałam zimowej kurtki… puf! Informacja – nie mam gdzie wracać po macierzyńskim do pracy. A gdzie w tym wszystkim bycie mamą? Wszedzie! Syn był ze mną wszędzie, zaangażowałam się spolecznie, nowe wyzwania z dzieckiem pod pachą. Tu – tam! Karmienie w plenerze, nosidło tu i tam, nic nie stało teraz mi już na przeszkodzie! A każdy dzień z synem był celebracją. Tu i teraz. Nie czekałam na nic: ” zobaczysz jak skończy pół roku będzie lepiej” albo „zobaczysz jak zacznie raczkować to dopiero będziesz miała! ” Nie słuchałam takich komentarzy bo celebrowałam i nadal celebruje kazda chwile. Ta dobrą i męcząca i tą cudowną. Nie miałam poczucia chęci ucieczki. Jedynie: ” kochanie , idź do niego teraz Ty” 🙂 dla mnie macierzyństwo to SIŁA a każda moc buduje się przez trud.. To cnota pokory wobec piękna trudu miłości. P.s. tak bolą mnie oczy kiedy wstaje w nocy nakarmic syna gdy płacze. A od kiedy spadłam że schodów boli mnie tyłek gdy go podnosze. Tak boli i przyznaje się do tego ??? (uff upadłam tylko na tyłek i plecy, nie głowę ?.)
Asiu! Kurczaki, skąd ja znam to patrzenie na zegarek… Nadal tak mam. Dzięki, że podzieliłaś się swoją historią! I super, że tak szybko udało Ci się ogarnąć te macierzyńskie tematy i nie zamknęłaś się w domu 🙂
<3
Też to przeżywałam, ale na szczęście dość krótko, bo 2 m-ce, teraz córeczka jest już łatwiejsza w obsłudze i ja jestem spokojniejsza, rzadziej się boję. Gdybym wtedy przeczytała ten tekst to myślę że było by mi lżej, bo myślałam że tylko u mnie taki hardkor. I że tylko mój mąż pracuje w domu, bo ja sobie nie radzę ? Także dzięki za szczerość, będę podsyłać innym mamom w kryzysie ❤️
To chyba tak jest, że im dalej w las, tym mniej rzeczy nas przeraża 😀 A te pierwsze miesiące, zwłaszcza przy pierwszym dziecku to jednak jest rollercoaster. Ja się zastanawiałam czy napisać o tej pracy z domu, bo to ewidentne przyznanie się, że sobie nie radziłam 😉 Ale nie ma co ściemniać! Podsyłaj innym mamom, wiadomo, że w końcu będzie lepiej <3
Myślę, że wiele kobiet staje się matką „w bólach” – ja też – i na szczęście coraz więcej z nich mówi o tym otwarcie. Mój syn ma 15 miesięcy i zdążyłam sobie już przepracować wiele spraw. Wiem, już na przykład, że nie chce mieć czwórki dzieci, jak planowałam. Ba, nawet nie wiem, czy udźwignęłabym drugie dziecko. Wiem, jednak że jestem wystarczająco dobrą matką (jest taka teoria w psychologii), robię ile mogę. Ale dbam o swoje granice, bo w moim mniemaniu nie o to chodzi, żeby się poświęcać, tylko, żeby cieszyć się życiem z dzieckiem. Wróciłam do pracy, nie sprzątam, mało gotuje, jem świństwa i czekam aż będzie lepiej 😉 Ściskam Cię mocno!
PS. W okolicach roku dziecko robi się już na tyle kumate, że zaczyna się robić znacznie fajniej. Czasem trudniej, ale fajniej.
Ja też zastanawiam się nad weryfikacją chęci ilości posiadanych dzieci… Choć nigdy jakoś nie miałam wielkich planów 😉 Tak, trzeba być wystarczająco dobrą. i Tyle wystarczy, by być szczęśliwym. I powiem Ci, że ja już czuję mocną różnicę w byciu z Kajetanem – ten czas razem zaczyna mnie cieszyć. Bardzo podoba mi się fragment o jedzeniu świństw 😀
Myśle, codziennie myśle co to będzie i jak to będzie, boje się strasznie się boje. Brak cierpliwości, potrzeba zrobieni wszystkiego na już, brak komunikacji z Maluszkiem sprawia, ze myśl o nardzinach mojego Syna mnie paraliżuje. Wiem, ze kilka miesięcy temu nie przez przypadek trafiłam na Twojegk bloga.
Dziękuje, ze przed narodzinami Kaja opisałaś to co czułaś i ze ja dziś mogę się z tym utożsamić i dziękuje, ze dziś napisałaś to co dział się przez ten czas i dziękuje, ze strworzylas w mnie poczucie zrozumienia.
Już nie czuje się taka samotna, kiedy wiem, ze ktoś ma tak samo ja jak 🙂
Klaudia, nie bój się. Zadbaj teraz o siebie, odpoczywaj. Wszystko przyjdzie samo. No, może o niektórych rzeczach trzeba poczytać 🙂 Patrz, ja nie wyobrażałam sobie siebie w roli mamy, a nią jestem. I mimo braku cierpliwości i wielu moich innych słabości, jestem całkiem niezłą mamą 🙂 Cieszę się, że tu trafiłaś. Pamiętaj, że będzie lepiej. I na pewno nie jesteś z tym sama! Jak coś, to pisz 🙂
Jak bardzo to prawdziwe!! Moja Malutka ma prawie 9 miesięcy. Na początku było mega trudno. Niewyspanie, pomieszane ze strachem nie wiadomo dlaczego. Płaczu było dużo. I mojego i Malutkiej. Ale teraz wiem, ze bylo to po to żeby teraz bylo tak cudownie. Jest najwspanialsza dziewczynka na świecie. Kiedyś bywały momenty ze chciałam uciec daleko… a teraz ciężko mi ja zostawić choćby na godzinę z kimś innym. Wszystko co złe
I trudne przemija…
Pięknie piszesz! Potem już tak się nie pamięta tych trudnych początków 🙂
Piękny tekst. Prawdziwy. Jako mama trójki – Starszaka i bliźniąt napisze, że w moim przypadku z bliźniętami nie było łatwiej. To chyba nie kwestia ilości dzieci, ale naszego nastawienia, luzu, odpuszczania. Ja cały czas się tego uczę…
Mama trójki <3 Myślę, że z bliźniętami to generalnie musi być ciężko... Pewnie przyjdzie moment, kiedy nie będziesz miała wyjścia i odpuścisz. Wszystkiego dobrego!
Jeszcze nie jestem mamą ale pragnienie bycia nią jest we mnie ogromnie silne! Wierzę, że już niedługo się spełni 🙂 Dziękuję że dajesz mi tak piękny obraz macierzyństwa – macierzyństwa które jest trudne ale autentyczne, a przez to piękne 🙂
Dobrze że jesteś!
Dziękuję!
Cieszę się Asiu, że widzisz w moich tekstach te dwa światy, a nie tylko ten trudniejszy 🙂 Trzymam kciuki! Ściskam!
Mam prawie 30 lat i na razie mam dopiero kandydata na męża, ale pojawiają się rozmowy o dzieciach i wszystko fajnie, chcę mieć dzieci, dzieci to przyszłość, ale na samą myśl zalewa mnie zimny pot. Gdy byłam dzieckiem obserwowałam jak moja mama wychowywała naszą trójkę i widziałam tyle razy jak płacze, jak nie ma siły, jak sobie nie radzi, a moje młodsze o 10 lat rodzeństwo zapamiętałam jako nieustannie drące się, ryczące, bijące się, brudzące wszystko – generalnie za młodu nie znosiłam dzieci bo sama miałam w domu dwójkę… Moje wszystkie przyjaciółki są już Mamami, więc staram się dowiedzieć jak najwięcej o porodzie, o tym co dzieje się z ciałem po, jak to jest gdy cały Twój świat kręci się wokół tego Małego Człowieka i… jestem coraz bardziej przerażona. Każda z moich koleżanek ma najwięcej do opowiedzenia tych strasznych rzeczy… Mimo, że pochłania je macierzyństwo, pozorny uśmiech nie schodzi z twarzy, to gdy je zapytam jak to jest naprawdę, to wylewa się czara goryczy i zmęczenia – i ja się temu nie dziwię. Jedna z przyjaciółek ma 28 lat i trójkę dzieci: dwa cesarskie cięcia i jeden poród naturalny – zapytałam jaki sposób rodzenia był dla niej trudniejszy, odpowiedziała, że po jednym nie mogła wyprostować się przez rok ani siedzieć, a po drugim, że już nigdy nie będzie mogła tańczyć ani jeździć na rowerze. I tak słucham i słucham i po prostu się okrutnie boję. Ja, chora na bezsenność, a przez to nieustannie zmęczona, leczona przez to psychiatrycznie, chora na milion alergii i na hashimoto – ja, taka słaba i beznadzieja w życiu z samą sobą mam oddać je temu Maleństwu? Wieeem, wiem, że wszystko się zmienia gdy już faktycznie się pojawi Dziecko, ale… z takim nastawieniem jak w ogóle to planować? Trochę się tego wstydzę.. Mój chłopak marzy o dzieciach, a ja ciągle myślę: Boże przecież to straszne!!! Tego nie da się zrobić! 😉 Gdzie znaleźć to pozytywne nastawienie? Co zrobić by zmienić takie myślenie? Nie chcę się bać ciąży, chcę żeby to było coś wyczekiwanego, cudownego. A na razie wydaje mi się to jakimś koszmarem…
Aniu, jak dobrze, że masz kandydata! 🙂 To pierwszy krok ku temu, żeby poradzić sobie ze strachem. Rozumiem Cię – sama długo nie widziałam siebie w roli mamy, nie mówiąc o porodzie. A Ty dodatkowo masz złe skojarzenia z dzieciństwa. Nie wszystko jest straszne – nie każdy poród się tak kończy, uwierz mi. Patrz, ja bałam się panicznie, ale to przepracowałam i urodziłam. Siłami natury! 🙂 To, że się leczyłaś psychiatrycznie niczego nie przekreśla (ja też brałam leki), bo czy to osoby idealne zostają mamami? Takie, które nie mają żadnych problemów, trudności? no nie! 🙂 Bo jednocześnie razem z dzieckiem rodzi się miłość – czasem pojawia się od razu, czasem trzeba trochę na nią zaczekać. Trudne jest to, że bycie mamą to naprawdę ciężka praca. Może my w tych czasach nie jesteśmy do tego przyzwyczajone i stąd ten szok. Ale Aniu, jest też pięknie! To nadal jest cud, który dzięki Tobie moze pojawić się na tym świecie. I nie ma się czego wstydzić, bo trzeba o tym mówić 🙂 Zaczęłabym od otaczania się ludźmi, którzy nie straszą porodem, ani macierzyństwem. Czytaniu pozytywnych historii o porodach – mi to pomagało. Walka ze swoimi myślami, gdy widzisz, że napędza je strach – może być ciężko, ale przecież nie musi! To żadna reguła przy porodzie, każda z nas znosi to inaczej. No i pomoc psychoterapeuty – żeby się rozprawić ze schematami, które siedzą w głowie 🙂 Są rozwiązania!
Dziekuję za to, co napisalaś…! Nie jestem mamą. Chcę być kiedyś. Dziekuję za Twoją szczerość, za to, co napisałaś o trudzie bycia mamą.
Pozdrawiam najciepiej! Asia
Dziękuję Asiu 🙂
Cześć Magda, super tekst mimo że nie jestem mama, może kiedyś zostanę. Czekam na kolejne 🙂 pozdrawiam Justyna
Hej Justynka! Wszystko się może zdarzyć :*
Dobra. Ja nie od paru miesięcy, a od 9 lat, nie raz, a trzy, i powiem Ci Madzia, że taki stan to już jest constans… nawet ostatni czas dla mnie to już ciagłe nieogarnięcie rzeczywistości, mimo ze najmłodszy skończył dwa lata, a najstarszy po Komunii, ja nadal czuje się wrzucona na głęboka wodę każdego dnia. Bo ogarniesz jedno, to przyjdzie inne, jakiego jeszcze nie było. I jest raz super, raz do niczego. Pamietam tez, jak pierwszy raz powiedziałam znajomej z malutkim dzieckiem (moje pierwsze miało wtedy z rok) ze spokojnie, ja tez miałam ochotę nieraz wyrzucić go przez okno i często bałam się z nim zostawać sama w domu. Jej oczy otworzyły się baaaardzo szeroko, i zapytała tylko „Ty tez? Poważnie? A ja myślałam, ze jestem nienormalna…” wtedy co prawda nie było instagrama, ale mamy i teściowe miały w zwyczaju podrzucać gazetki z cyklu „mamo to ja”, które działały podobnie i wszystko tam było piękne i kolorowe. Na szczęście od tego czasu wiele się zmieniło, i tez dzięki internetom chyba również, i dzięki ogólnej poprawie świadomości, wiele tematów jest częściej i bardziej szczerze poruszanych. Dziękuje Ci za wszystkie wytłuszczone: Mamo dasz radę i będzie lepiej i w ogole. Niby to tylko słowa, ale tak potrzebne! Brawa dla M za prace w domu. To tak dobrze, jak możemy odpowiedzieć na swoje wzajemne potrzeby i w pewnym sensie dostosować swoje życie do sytuacji, niestety zbyt często jest to sztywne i nieruszalne. Wiem, ze będzie dobrze z Wami 🙂 ściskam!
A ja – szczerze mówiąc – myślałam, że będzie dużo, DUŻO gorzej. Owszem, pobyt w szpitalu wspominam średnio, bo dzieciak miał żółtaczkę i kiblowałam tam tydzień. Ale za to towarzystwo w pokoju pierwsza klasa ;). Na niektóre zaplanowane atrakcje typu cesarskie cięcie i nieprzespane noce byłam nastawiona całkiem bojowo. Potem okazało się, że było nieźle. Wiadomo, że na początku były problemy z laktacją, obgryzione sutki – to chyba norma. Uważam, że skoro dwa miesiące po powrocie do domu byłam w stanie robić swoją prywatę (w domu), brać udział w zawodach strzeleckich w co drugą sobotę i ogarniać budowę domu to nie mogło być źle. Byłam bardziej zestresowana, zajęta i zmęczona przed urodzeniem dziecka, pracując w tym kołhozie na mieście. Z powyższego wynikają następujące wnioski:
– albo mam bardzo spokojne dziecko
– albo miałam bardzo męczącą pracę
– albo jedno i drugie
P.S.: teraz jest trudniej pracować bo łazi i czepia się nogi albo wyłącza komputer 😛
Też kiblowaliśmy tydzień 😉 Zawody strzeleckie i ogarnianie budowy 2 miesiące po? Wow!!! Może to rzeczywiście i praca i mniej wymagające dziecko, w każdym razie, super, że tak dobrze Ci się wszystko kojarzy 🙂 Słyszałam właśnie, że jak już maluch się ruszy na dobre, to przerąbane 😀 Powodzenia!