Sierpniownik: starość, summer in the city i wyzwanie, z którym nie miałam szans

Nie mam dla Was wzniosłych słów. Nie bawię się w wysokiej klasy reportażystę. Mój język jest ubogi i prosty, a ja walczę z blokadą, więc cieszę się, że w ogóle cokolwiek napisałam. Za to Sierpniownik to dużo barwnych zdjęć, więc dla każdego coś się znajdzie 😉 W tym miesiącu nie było Paryża, ale był Kraków i Dolina Będkowska, było świętowanie i piękne zachody słońca. Było turystyczne zwiedzanie, ale i szwendanie się po ulubionych miejscach, bez względu na niewywieszone pranie, nieumyte naczynia i kurz na parapecie. Czyli było po naszemu.

Sierpniownik

Starość nie radość? Dla M. to radość. Jak sam mówi, uwielbia przemijanie! Więc zawsze jest co świętować. I choć to dopiero 3 nasze wspólne urodziny, to sama sobie poprzeczkę podniosłam wysoko. Za pierwszym razem był zbiór reportaży i autograf od Mariusza Szczygła, o który poprosiłam będąc już po drugim piwie i nie mając książki przy sobie, no bo kto by się spodziewał… Mała anegdotka: kiedyś, w naszym zespole PR-owym, próbowaliśmy pozyskać Szczygła do współpracy. Stwierdziłam, że zaryzykuję i zostawię mu swój numer we Wrzeniu Świata (knajpa, której m.in. on jest właścicielem). Któregoś dnia odbieram nieznany numer i słyszę: „Ze tej strony Pan Mariusz”. Na to ja wypalam: „Ale jaki pan Mariusz? Nie znam żadnego Pana Mariusza”. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy po drugiej stronie usłyszałam słowo: Szczygieł. Ekhmm… Także tak. Współpraca nie miała miejsca 😉

Za drugim razem był wypad na kemping pod namiot w środku tygodnia. Nie jestem Camping Girl, ale skoro mój Mąż to Camping Boy, to czego się nie robi dla miłości. I tak ustaliliśmy, że to już będzie nasza tradycja. Wpisuję w nawigację miejsce docelowe, a M. prowadzi. W tym roku padło na piknik w Dolinie Będkowskiej. Wiecie, kawa z kawiarki robiona w polowych warunkach, gra w Uno, owady i całkiem ładne widoki, choć zeszłoroczne były lepsze (Camping Łęg, polecam). Co do prezentu dla faceta, to z tym zawsze jest problem. Teraz stawiam na jeden praktyczny, a drugi wymarzony i wszyscy są szczęśliwi.

Tort urodzinowy M.

Summer in the city

Nie urlopujemy się w wakacyjne miesiące. Stawiamy na jesień. Tłumy spoconych turystów, tłok i wszechobecne kolejki do wszystkiego  – to nie dla nas. Pozostaje nam cieszyć się latem w mieście, choć czasem korki i brak zieleni potrafią tę radość zagłuszyć. Ale niestrudzenie odkrywamy nowe rzeczy, które nas cieszą (bo czy bycie odkrywcą, to nie jest największy fun?). Dlatego zaczęliśmy  się odchamiać i wkroczyliśmy w odmęty kultury i sztuki. I nagle obudzili się w nas na przemian: filozof, mecenas sztuki i kulturoznawca (którym podobno jestem, tak mówi papier z uczelni). I kocham w Krakowie to, że z kulturą zderzasz się tu na każdym kroku. Na przykład idąc na Curry Wursta, trafiasz przypadkowo do kościoła Bonifratrów, gdzie zaczyna się koncert znanego włoskiego akordeonisty. No i zostajesz na dłuższą chwilę, choć w brzuchu burczy niemiłosiernie (ale koncertu nie zakłóciłam).

Polecam Wam  wystawę „#dziedzictwo” w Muzeum Narodowym w Krakowie (trwa do stycznia). Jak piszą o niej na stronie: „Jej konstrukcja oparta została na czterech kategoriach zaczerpniętych z antropologicznych i historycznych studiów nad kulturami narodowymi. Są to „geografia”, „język”, „obywatele” i „obyczaj”, przy czym pierwsza odnosi się do terytoriów, z którymi dana kultura się wiąże i traktuje jako własne, druga podkreśla rolę języka w definiowaniu odrębności narodowych, trzecia opisuje tych, którzy z daną kulturą się utożsamiają, a czwarta uzmysławia, że z perspektywy historycznej narody definiować można przez odniesienie do ich źródeł kulturowych, a nie kategorii etnicznych.” Ja podziwiałam przepiękną porcelanę firmy Ćmielów, która teraz wraca do łask, plakaty z czasów PRL-u, twórczość Polaków na Bliskim Wschodzie, oryginał „Wesela” Wyspiańskiego i notatki Pendereckiego (nie tylko te muzyczne, ale też dotyczące planowania ogrodu(!)) . Znajdziecie tu wiele perełek i powodów, by być dumnym, że jest się Polakiem. 

Zajrzeliśmy też do Leonarda. Od 29 grudnia 2016 roku „Dama z gronostajem” jest własnością Muzeum Narodowego w Krakowie, więc szkoda byłoby nie zajrzeć. To najcenniejszy obraz w polskich zbiorach. Ponieważ nie wolno robić sobie zdjęć z obrazem (jak to brzmi), stworzono specjalnie miejsce do selfie z jego reprodukcją. My też się skusiliśmy.

Z polecajek na lato w mieście wrzucam jeszcze zdjęcie z Cafe Lisboa. Jedyne miejsce, które potrafi mnie przenieść do urlopowego klimatu. Jak ja tęsknię za Portugalią! Zwłaszcza, że teraz WSZYSCY tam latają… Chlip. Zaczynam żałować, że lecimy do Włoch ( w dupach się poprzewracało, nie?).

Pastel de Nata. Spróbujcie koniecznie!

Dla nas lato w mieście to też odkrywanie Krakowa na nowo. I cieszenie się tym miastem, póki nie ma studentów. Dlatego w grę wchodzą nawet spacery ( co w moim przypadki wcale nie jest takie oczywiste). Kiedyś napiszę Wam jeszcze o początkach mojej fascynacji Teodorem Talowskim, jednym z najważniejszych architektów przełomu XIX i XX w. Jego kamienice w Krakowie są wyjątkowe.

W drodze

Kwiaty z Kleparza – pozycja obowiązkowa

Szczęśliwa kobieta. To shandy było. W dodatku w Sieście na Stolarskiej.

Wyzwanie sierpniowe

Ok. Nie mogę być dla siebie taka surowa. Pierwsza część wyzwania poszła mi dobrze, ale z drugą wiedziałam, że może być problem. Oszczędzanie. Tak, czasem o tym myślę, czasem nawet zdarza mi się wprowadzić w życie. W sierpniu padło hasło: nie kupujemy żadnych gazet. Ok, bo zazwyczaj kupuję, przejrzę i tak sobie leżą. Chcecie zobaczyć moja kolekcję magazynów kulinarnych? Może wykorzystałam z nich raptem kilka przepisów. Ale moja zachłanność zawsze wygrywała: KUKBUK, BBC Good Food, Jamie Oliver, czasem nawet kupiłam Kuchnię I Moje Gotowanie. W sierpniu nie kupiłam NIC.  Więc tu jest sukces. Drugie postanowienie brzmiało: ŻADNYCH PROPSÓW DO KUCHNI CZY STYLIZACJI. Pomyślałam: będzie ciężko, ale w końcu sama się wkurzam, że niektóre z nich tylko kurz pokrywa, więc podjęłam wyzwanie (M. miał swoje, ale ich nie zdradzę). Było całkiem dobrze, dopóki nie zobaczyłam, że uda mi się załapać na licytację na Nihil Novi. 

Jak to działa? Na Facebooku i IG wrzucane są zdjęcia przedmiotów z różnych targów staroci z podaną ceną. Kto pierwszy, ten lepszy. Zawsze mi się oczy świeciły na widok tych zdjęć, nie zawsze jednak udało mi się zdążyć z deklaracją, albo zwyczajnie tłumaczyłam sobie, że przecież tego nie potrzebuję (ekhmm..). Tym razem było inaczej. Trafiłam na post jakieś 3 min po wrzuceniu i moją uwagę przykuł nakrapiany, owalny talerz. I przepadłam. Zanim pomyślałam, już napisałam, że kupuję, mając cichą nadzieję, że jakoś to się rozejdzie po kościach. Moja nadzieja zniknęła, kiedy zrobiłam dokładnie to samo parę dni później. Tym razem był to złoty, postarzany talerz. Nie mówiąc już o tym, jak wybrałam się do kina, a PRZY OKAZJI zahaczyłam o A tab. Przecież musiałam sobie jakoś poprawić humor nowym kubkiem i talerzykami. Akurat talerzyki były na przecenie, więc czuję się mniej winna. Także tak wygląda moja walka ze słabościami. Jestem ciekawa z czym Wy macie największy problem, jeśli chodzi o odmawianie sobie…

Po lewej: udane polowanie w TkMaxx. Po prawej: skarby z Nihil Novi

Głupotki

Mało piekę, więcej maluję . A raczej, uczę się. Przyswajam wiedzę z książki „Creative License”, która bardziej jest o tym, żeby odkryć w sobie to, co już się ma, a jednocześnie przeprowadza Cię krok po kroku po tym, jak oswoić się z rysowaniem. Pomagają mi też mini kursy na Skill Share . Mam tam wykupioną subskrypcję, ale jeśli interesujesz się twórczym działaniem, możesz skorzystać z bezpłatnego miesiąca i sprawdzić czy jest to coś dla Ciebie.

Po pierwszych próbach.

W naszej kuchni w sierpniu królowała szakszuka (robimy ją dodatkowo z chorizo), jajka pod każdą postacią, koktajle owocowe, słonecznik (M. nie może się doczekać, kiedy sezon na słonecznik się skończy, bo u nas są wszędzie po nim jakieś pozostałości) i lody. Te ostatnie to moja ewidentna słabość, utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy zjadłam 3 pod rząd. W Krakowie polecam Lody u Tiffany’ego i Donizetti. Najlepsze pistacjowe są właśnie u Tiffany’ego na Placu Szczepańskim.

Nadal próbuję kreatywnie wykorzystywać resztki i staram przeglądać lodówkę na bieżąco. Jednak daleko mi do podejścia „zero waste”, ale lepiej próbować, niż marnować tyle jedzenia. Może Wy macie jakieś ciekawe sposoby na wykorzystywanie tego, co Wam zostało? 🙂

Uwielbiam! Ale to M. jest w tym mistrzem
Prostota

 

U Tiffany’ego

Trochę piękna

Udało nam się wyskoczyć do Zakopanego na jeden dzień. W sumie tylko na chwilę się tylko tam pojawiliśmy, by spakować ekipę i ruszyć z powrotem w stronę Krakowa. Przystanek: Skawa. Ruszenie tyłka z domu dobrze mi robi. Przy okazji zabrałam ciotce piękny wazon, który kupiła na bazarku. Dwa grzybki w barszcz!

Największa atrakcja dnia

Ale pięknie nie musi być tylko poza miastem. Zostawiam Wam jeszcze raz kilka zdjęć z niedawnego zachodu słońca w Krakowie.

I do zobaczenia we Wrześniowniku! Na pewno będzie pod znakiem przygotowań do urlopu na Sardynii 🙂

 

Dodaj komentarz